Lubliniec - Ocalić od zapomnienia

Lubliniec i Jasnogórski Klasztor

Lubliniec leży około 37 kilometrów od klasztoru na Jasnej Górze w Częstochowie. Poprzez stulecia historia tych dwóch miejsc przynajmniej kilka razy splatała się. Czasem bardzo mocno.

 
Jedna z najstarszych rycin przedstawiająca Klasztor Jasnogórski

Tak było w 1540r. kiedy to dokonał się jeden z największych cudów jakie miały miejsce za sprawą obrazu jasnogórskiego i Czarnej Madonny, a której bohaterami byli mieszkańcy Lublińca - czteroosobowa rodzina Marcina Lanio.

 
Kopia Cudownego Obrazu z 1690r.

Tak tą historię przedstawiono w wydanej w 1937r. książeczce "Jak Matka Boska Częstochowska do życia wróciła i inne cudy" na podstawie w pierwszej części dwutomowego rękopisu "Liber Miraculorum Beate Virginis Monasteri Czenstochoviensis".

"Dawno już, bo w roku 1540 w Lublińcu, mieś­cie, leżącym na Śląsku, 5 mil od Jasnej Góry odległym, żył rzeźnik imieniem Marcin Lanio. Człowiek to był pobożny i prawy, to też Pan Bóg mu błogosławił. Wiodło mu się nie najgorzej i żył sobie spokojnie z żoną Małgorzatą i dwojgiem dzieci czteroletnim Piotrem i dwuletnim Kazi­mierzem. Ojciec niezmiernie dzieci kochał i dla nich to starał się, aby niczego nie brakło. Zabiegał, jak mógł, a że, jak powiedzieliśmy, i Bóg mu błogosławił - dom rzeźnika był obrazem cichego, spokoj­nego życia.

Pewnego dnia Marcin Lanio wybrał się na okoliczne wsie po zakupy, zabierając ze sobą czeladź do pomocy. Wyszli wcześnie rano, obiecując się przyjść na obiad. W domu została tylko żona Marcina i dwoje dzieci. Małgorzata krzątała się po izbie, czyniąc zwykłe porządki, do gospodyni należące. A miała tej krzątaniny dzisiaj sporo, bo chle­ba właśnie zabrakło i trzeba go było upiec zanim mąż z czeladzią wróci do domu. Uśpiła więc młodszego synka i złożyła go w kolebce, aby jej nie przeszkadzał, a sama przyniosła drew i ułożyła je w piecu, aby były gotowe do podpalenia. Przygotowawszy wszystko, wyszła Małgorzata do sąsiadki, aby przynieść kwasu do chleba.

W do­mu pozostał czteroletni Piotr, który bawił się grzecz­nie w kąciku i dwuletni Kaziu, śpiący w kołysce. Zaledwie matka wyszła, gdy Piotruś widząc, że jest sam, chwycił wielki nóż rzeźnicki ojca i jął go ostrzyć, co widział nieraz jak ojciec czynił. Na­ostrzywszy nóż począł rozglądać się pomieszka­niu. Zobaczył śpiącego braciszka w kołysce. - Czekaj, ja cię zarżnę - powiedział pół­głosem. - Ja cię zarżnę, tak jak tatuś - bo Pio­truś widział niejednokrotnie, jak ojciec jego zabija nierogaciznę, i teraz zapragnął sam zabawić się w rzeźnika. Podszedł do chłopca i dopiero co naostrzony nóż podniósł nad główką śpiącego braciszka. - Zarżnę cię, ale się nie bój. Ja się tak bawię. Mały Kaziu nie przeczuwał co go czeka. Za­różowiony na buzi, oddychał równo i spokojnie i uśmiechał się przez sen. Tymczasem Piotruś odchylił kołderkę i ostry, ciężki nóż opuścił na gardło braciszka - prze­ciągnął i z rozciętej okropnie szyjki dziecka bluznęła struga krwi. Teraz dopiero, na widok krwi i przedśmiert­nych konwulsji małego braciszka, Piotruś przeląkł się tego co uczynił. Rzucił nóż i w napadzie przerażenia schował się do pieca, w którym matka ułożyła gotowe do podpalenia drzewo. Ukrył się za drzewem i nie­przytomny ze strachu, siedział cicho nasłuchując kiedy matka przyjdzie.

Małgorzata tymczasem zagadawszy się z są­siadką, siedziała u niej dobrą chwilę, nim przy­pomniała sobie o chlebie. Wzięła więc kwas i spiesząc się, przybiegła do domu. Postawiła kwas, a sama skrzesała ognia i zapaliła drzewo, ułożone w piecu. Nie domyślała się - nieszczęsna matka, że za drzewem ukryty był jej starszy syn. Piotruś bojąc się kary siedział cichutko, choć dym szczypał go w oczy i drażnił krtań. Wreszcie, nie mogąc wytrzymać, zakasłał głośno, a potem rozpłakał się. Zdziwiona Małgorzata rozgląda się po izbie - skąd by ten płacz dochodził? Ale nie widząc nigdzie dziecka, zabrała się znowu do pra­cy przy chlebie.

Ale dziecko, na pół już dymem uduszone, kiedy je wreszcie ogień począł parzyć, zaczęło jęczeć okropnie i rzucać się nieprzytomnie. Teraz dopiero nieszczęśliwa matka zorientowała się skąd jęki dziecka słychać. Lecz zanim drzewo, palące się, wyrzuciła z pieca, zanim Piotrusia wyciągnęła - dziecko już nie żyło. Dym i ogień zadusił je. - Piotruś, dziecinko! - wołała nieszczęsną matka. - Boże, co ja zrobiłam! Co ja zrobiłam! Wołała najczulszym i słowami, błagała. Lecz wszystko na próżno. Dziecko nie dawało znaku życia. - Co ja zrobiłam, nieszczęśliwa! Piotruś, Piotruś! Na próżno, żadne błagania nie wrócą zmarłego do życia.

Złożyła martwe zwłoki na łóżku i pełna roz­paczy, zwróciła się do tego jedynego, dziecka, które, jak sądziła, jeszcze jej pozostało. Lecz gdy podeszła do kołyski i tu okropny, wstrząsający widok uderzył jej oczy. Na zakrwawionej pościeli leżał jej drugi synek ze strasznie podciętym gard­łem. Leżał martwy w kałuży krwi, wysączonej na poduszkę i białą kołderkę. - Boże! Boże! - zajęczała i osunęła się na ziemię. Nerwy nieszczęśliwej matki nie wytrzymały tych dwóch okropnych ciosów. Leżała na podłodze jak martwa, nieruchoma, niby i tamte dwa małe trupki. Jęczała tylko cicho i nieprzytomnym i ocza­mi wodziła od kołyski do łóżka. Drzewo wyrzucone z pieca tliło się wolno i dym siwym i smugami rozwłóczył się po izbie. W małym mieszkanku Marcina Lanio cicho było zupełnie, niby w domu śmierci. A na dworze weseliło się wszystko w pełni wiosny. Małgorzata powstała nagle i popatrzywszy na trupy dzieci, zaniosła się gwałtownym, niepowstrzy­manym śmiechem. Biedne, udręczone nad miarę serce matki nie zniosło nieszczęścia. Małgorzata Lanio oszalała. Chwyciła zimne już ciało młodszego synka i jęła z nim tańczyć jakiś dziki taniec.

Rzeźnik, Marcin Lanio wracał do domu. Pospieszać kazał czeladzi, chcąc jak najprędzej znaleźć się w domu. I czeladnicy pospieszali, bo pora posiłku się zbliżała. Wracali wesoło gdyż kupno udało im się nadspodziewanie dobrze. Miasto z daleka już było widać. Marcin Lanio pełen najlepszych myśli podchodził - ku swojemu domowi. Lecz tu czekała go okropna niespodzianka. Zdziwiła go przede wszystkim cisza, panująca w obejściu. Zwykle żona i dzieci gwarem napełniały skromną chatę a serce ojca weselem i zadowoleniem.

Dzisiaj złowroga cisza powitała Marcina, wszczepiając mu w duszę jakieś złe przeczucia. Wszedł szybko do izby - lecz tu jakże stra­szliwy widok przedstawił się jego oczom. Dwóch synków zabitych i żona w kącie śmie­jąca się jakimś złym, przyciszonym śmiechem. Marcin Lanio osłupiał. Stał chwilę, nie dowierzając własnym oczom. - I ty, ty śmiejesz się jeszcze - zawołał Marcin do żony. Nie wiedząc sam co czyni, porwał w rękę duże polano drzewa, leżące pod piecem i przyskoczył do żony, uderzając ją kilkakrotnie. Małgorzata osunęła się bezwładnie do stóp rozgniewanego męża. Już nie śmiała się. Dusza biednej matki połączyła się w raju z duszyczkami zmarłych dziatek. Marcin Lanio zabił żonę. Tak szczęśliwy dzień z rana zmienił się wieczorem w ponury dzień śmierci. Smutek roz­toczył nad domkiem rzeźnika swoje czarne skrzydła.

Marcin po dokonaniu okropnego czynu dopiero zrozumiał co uczynił. Wybiegł przed dom i zaczął wielkim głosem wzywać pomocy sąsiadów. Ci zbiegli się gromadnie, jeden przez drugiego pragnąc nieść pomoc nieszczęśliwym ofiarom. Ratunek bezskutecznym się okazał. W domu, w którym rano jeszcze panował gwar wesoły - teraz cisza śmiertelna i smutek zapanowały. Przed domem Marcina Lanio gromadziły się tłumy łudzi żywo i ze współczuciem omawiając tragiczne wypadki. Zrozpaczony ojciec siedział ponury, nie wiedząc co czynić. Sąsiadki i kumy, które, jak to zwykle bywa, radziły jak umiały i mogły - odstąpiły wreszcie od łoża zamordowanej Małgorzaty i kołem otoczyły rzeźnika. - Co ja zrobiłem, o mój Boże kochany - powtarzał Marcin gorączkowym szeptem. - Co ja zro­biłem, nieszczęsny! Już nie ma ratunku dla mnie. - Wybuchnął płaczem serdecznym.

Dopiero jedna z sąsiadek odezwała się, widząc rozpacz nieszczęśliwego ojca - w te słowa. - Cóż, mój sąsiedzie. Nie ma dla was ratunku od ludzi. - To prawda, ale nie zapominajcie, że Bóg jest, który z waszego strapienia mocen jest wydźwignąć was. Jemu się polećcie i Jego Matce Najświętszej. Przecież Częstochowa niedaleko jest od nas - tam jedźcie przed Cudownym Wizerun­kiem Matki Boskiej błagajcie o pomoc i ratunek. Matka Boska nikomu nie odmów kto szczerze i ufnie Jej prosi. I wam nie odmówi jeżeli jeszcze błagać Ją będziecie przed Cudownym Obrazem, rę­kami św. Łukasza uczynionym.

Gdy to powiedziała, obruszyli się niektórzy, mówiąc, że takiego cudu nie można od Boga wymagać, gdyż by to grzech już był taką śmiałość w miłosierdziu  Bożem pokładać. Lecz Marcin Lanio posłuchał rady sąsiadki. I oto w pierwszy czwartek po Zielonych Świąt­kach po południu zbliżał się już do Częstochowy, wioząc na wozie zwłoki dwóch synków i żony. Ludzie pracujący w polu zbiegali na drogę, przy­glądając się osobliwemu ładunkowi wozu. Wyśmie­wali się niektórzy z Marcina, mówiąc, że na próżno tę podróż odprawia, bo aż trojga umarłych na żadne prośby ani Bóg ani Matka Boska do życia mu nie wróci. Rzeźnik nie odpowiadał na te zaczepki. Szedł z odkrytą głową obok wozu, na którym wiózł tych, którzy mu wszystkim na świecie byli od niedawna i modlił się żarliwie.

Na Jasnej Górze ludu jeszcze sporo zgroma­dzonego było po Zielonych Świątkach. Akurat nie­szpory odprawiał błogosławiony ksiądz Stanisław Oporowski, niegdyś profesor Akademii Krakowskiej, a później zakonnik klasztoru Jasnogórskiego.


Prowincjał Paulinów - Opat Stanisław Oporowski

Marcin Lanio przy pomocy dobrych ludzi zniósł z wozu zwłoki żony i dzieci i w trzech trum­nach przed ołtarzem Bogarodzicy ustawił, a sam przed progiem kaplicy leżąc, bo nie czuł się godny wejść do wnętrza Przybytku Matki Najświętszej, modlił się o miłosierdzie nad nieżyjącym. Ganili jedni z obecnych taką śmiałość, drudzy widząc prawdziwą rozpacz nieszczęśliwego ojca i męża, łączyli z nim swe prośby i modlitwy. Bóg i Matka Boża nie opuszczą tych, którzy do nich ufnie o pomoc się zwracają. I oto gdy w czasie Magnificat śpiewano słowa: "Albowiem uczynił mi wielkie rzeczy, który możny jest i święte Imię Jego" umarli owi powstali z trumien, jakby ze snu prze­budzeni. Stało się to w oczach ludzi, napełniających kaplicę, którzy nie mogąc się powstrzymać od podziwienia, głośno poczęli wielbić Boga i Najświęt­szą Maryję Pannę. Płacz wielki powstał w świąty­ni i radość z tak widomego cudu i miłosierdzia Bożego. Cud ten przedstawiony został na obrazie, który do dnia dzisiejszego znajduje się w chórze zakonnym na Jasnej Górze. Sława tego, cudu rozeszła się po całym świecie, a cesarz niemiecki kopię Obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej sprowadził do Wiednia."

Obraz ukazujący ten cud zachował się po dzień dzisiejszy i wisi przy schodach prowadzących do zakrystii, w łączniku między bazyliką a kaplicą MB Częstochowskiej.


Obraz przedstawiający cud wskrzeszenia rodziny Łukasza Lanio
w kaplicy Cudownego Obrazu

Minęło 100 lat i w 1655r. po raz kolejny Lubliniec odegrał ważną rolę w historii Klasztoru Jasnogórskiego - a właściwie Cudownego Obrazu. Oto latem 1655r. w granice Rzeczpospolitej wkroczyli Szwedzi. Bardzo szybko przemieszczali się w głąb kraju i 18 listopada rozpoczęli oblężenie Jasnej Góry. 


Oblężenie Jasnej Góry 1655r.

Kilka dni wcześniej na wieść o zbliżających się wojskach szwedzkich - Paulini postanowili wywieźć z Częstochowy obraz, a na jego miejsce powiesili kopię. Najprawdopodobniej stało się to nocą z 7/8 listopada (8 listopada bowiem wojska szwedzkie już były w Częstochowie). Początkowo obraz miał trafić do Konopisk, które należały do Ojców Paulinów, jednak kierunek ten został zablokowany przed podjazd szwedzki, toteż postanowiono przewieźć obraz do Lublińca, który wówczas był własnością hrabiego Andrzeja Cellary. Tak też zrobiono. Obraz umieszczono w lublinieckim zamku, zaś do opieki nad nim pozostawiono zakrystianina z Jasnej Góry - ojca Romualda.

Dlaczego jednak obraz wywieziono do Lublińca? Powodów zapewne było kilka. Jednym z nich był fakt, że Lubliniec należał wówczas do księstwa opolsko-raciborskiego, te zaś wchodziło w skład Cesarstwa Habsburskiego (w tym konkretnym czasie - było zastawem, nad którym pieczę sprawowała królowa Ludwika Maria - wówczas żona króla Jana Kazimierza). Był więc Lubliniec - "za granicą" Rzeczpospolitej, z którą wojowali Szwedzi.


Mapa przedstawiająca Śląsk w wieku XVII (mapa pochodzi z 1712r)

Innym z powodów,  mógł być fakt, że Paulini zarówno pana Andrzeja Cellarego jak i jego brata Jana Cellarego dobrze znali. Jan Paweł Cellary w 1654r. pełnił funkcję komendanta załogi klasztornej. Zaś pan Andrzej był bliskim sąsiadem Klasztoru i gorliwym katolikiem.

Niedługo obraz jasnogórski gościł w Lublińcu. Najprawdopodobniej na życzenie króla Jana Kazimierza, który przebywał wówczas z Głogówku - prowincjał paulinów - O. Teofil Bronowski, przewiózł obraz do klasztoru paulinów w Mochowie, gdzie przebywał do 28 czerwca 1656r. kiedy zabrała go ze sobą wracająca do Rzeczpospolitej - królowa Ludwika Maria. Być może obraz ponownie pojawił się w Lublińcu podczas tej "peregrynacji", gdyż trasa królowej do Częstochowy wiodła przez Tworóg. Obraz do Klasztoru wrócił 1 lipca 1656r.

 
Klasztor Paulinów w Mochowie - widok współczesny

Andrzej Cellary - pan na Lublińcu - wspomógł także Klasztor Jasnogórski, po odstąpieniu wojsk szwedzkich spod Częstochowy, gdy o takie wsparcie zwrócił się do niego przeor Ojciec Augustyn Kordecki. Wysłał on niezwłocznie z Radzionkowa i Lublińca wozy ze zbożem oraz innym dobrem do klasztoru.

 

Po wizycie w Lublińcu obrazu jasnogórskiego - zachowała się pamiątka. Otóż by przypominać ten niezwykły dla miasta czas, na południowej ścianie kaplicy św. Karola Boromeusza - kościoła pw. św. Mikołaja  - umocowano kopię obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej. Niestety nie wiadomo przez kogo i kiedy. Nie wiemy też kto tę kopię wykonał.


Obraz Matki Boskiej Częstochowskiej na ścianie kościoła parafialnego

Nić historii po kolejnych 60 latach znów splotła oba miejsca. Bowiem w oktawie Bożego Ciała roku 1716 w Lubecku (wsi oddalonej od Lublińca około 5 km) jeden z parobków brata ówczesnego proboszcza Jerzego Franciszka Zamieszkala - Jan Józef - znalazł podczas roboty w polu malowany medalion (około 12 cm na 7,5 cm).


Rycina z kalendarza mariańskiego z 1903r

Po jego oczyszczeniu okazało się, że na jednej stronie medalionu - przedstawiona została Matka Boska(malowana na kształt M.B.Częstochowskiej), zaś na drugiej - Chrystus w koronie cierniowej.


Medalion znaleziony w 1716r w Lubecku

Ksiądz proboszcz umieścił ów medalion w głównym ołtarzu. Wieść o cudownym jego znalezieniu rozeszła się po Lubecku i okolicznych miejscowościach. Do kościoła zaczęły przybywać pielgrzymki. Za sprawą obrazu - działy się cuda. Wydarzenia w Lubecku nie uszły uwadze Ojców Paulinów z Jasnej Góry. I w 1720r. przybyli oni do proboszcza chcąc odkupić obrazek. Proboszcz nie zgodził się. Paulini na pewno czuli się zawiedzeni, jednak zanim odjechali  - poprosili o spisanie historii odnalezienia cudownego obrazka, pod którą podpisali się ówczesny pan na Lublińcu i Lubecku (które wchodziło w skład dominium) - hrabia Piotr Jarosław Cellary, oraz proboszcz ksiądz Jerzy Franciszek Zamieszkal i jego brat Jan Józef Zamieszkal.

Tak to dzięki Paulinom z Klasztoru Jasnogórskiego - tekst ten zachował się i został włączony do książeczki wydanej przez klasztor w 1720r. a zatytułowanej "Odrobiny ze stołu królewskiego Królowej Nieba i Ziemi".


Fragment opisu znalezienia medalionu w Lubecku z 1720r.

Ponad 100 lat później w 1844r. całą historię spisał Jan Gajda (poeta, działacz, malarz) w książeczce - "Krótki opis o znalezieniu cudownego obrazu N.P. Marii w Lubecku", którą wydał w Lublińcu.

Pięćdziesiąt lat po wizycie Paulinów w Lublińcu. Klasztor i nasze miasto po raz kolejny były światkami wydarzeń, które mogły odmienić bieg historii. Otóż we wrześniu - 1770r. Jasną Górę podstępem zajęli Konfederaci Barscy, czyniąc go swoją bazą. Jednym z przywódców konfederatów - był Kazimierz Pułaski.


Obraz przedstawiający Pułaskiego o konfederatów pod Częstochową

Dowodzeni przez niego Konfederaci przez dwa lata - do sierpnia 1772r. skutecznie bronili się w twierdzy. W tym też czasie - Kazimierz Pułaski - często odwiedzał Lubliniec. A dlaczegóż to? Bowiem na lublinieckim zamku - mieszkała wówczas - uznawana za jedną z najpiękniejszych Polek - Franciszka Krasińska (żona Karola Krystiana Wettyna - syna króla Augusta III Sasa), do której Kazimierz od lat młodzieńczych pałał wielką miłością.

Franciszka z Krasińskich

Lubliniec w tym czasie był także miejscem ważnych narad i spotkań osób wspierających konfederatów.


Szkic przedstawiający zamek lubliniecki z połowy XVIII wieku

Niestety chwile szczęścia trwały krótko. Konfederacja upadła, wojska dowodzone przez Kazimierza Pułaskiego zostały pobite pod Skaryszewem, a sam Pułaski zaocznie skazany w sierpniu 1773 r. na śmierć za próbę królobójstwa, musiał emigrować z Polski. Franciszka opuściła Lubliniec, zaś w 1776r. uznana została przez sejm za księżną polską (królewną).

 

Na podstawie:
http://www.mochowpauliny.pl/klasztor/
Zarys dziejów politycznych księstwa opolsko-raciborskiego - Jan Kwak, Sobótka 1978
www.staraczestochowa.pl
https://www.pch24.pl/wskrzeszenia-za-przyczyna-jasnogorskiej-pani,45523,i.html
https://www.gosc.pl/doc/5798811.Swieta-z-Czestochowy
Obraz i postać: Znaczenia wizerunku Matki Boskiej Częstochowskiej, Anna Niedźwiedź, UJ, 2005r.
Jak Matka Boska Częstochowska do życia wróciła i inne cudy, Częstochowa 1937r.
Ziemia Śląska nr 23, 1934r
Lubliniec z dziejów miasta na Górnym Śląsku - Jan Fikus senior
Wikipedia
https://reader.digitale-sammlungen.de/de/fs1/object/display/bsb10270758_00009.html
http://www.agad.gov.pl/inwentarze/11SumariuszMK189.pdf

Zdjęcia:
Polona
http://www.mochowpauliny.pl/klasztor/
www.staraczestochowa.pl
http://jasnagora.com
Kalendarz Mariański - 1903r.
Maria Prauzner-Bechcicka
Wikipedia
Lubliniec z dziejów miasta na Górnym Śląsku - Jan Fikus senior
http://cyfrowe.mnw.art.pl
https://www.gosc.pl/doc/5798811.Swieta-z-Czestochowy